Gdy powiedziało się A, należy powiedzieć B i na drugim etapie peruwiańskiej wyprawy wyruszyć do Cusco – położonego na skraju amazońskiej dżungli centrum inkaskiego imperium, które zostało zniszczone pięć wieków temu przez hiszpańskich konkwistadorów. W Peru historia konkwisty odbija się wyraziście w biografii zdobywcy państwa Inków, okrutnego Francisco Pizarro, którego bezwzględność napędzała jedynie żądza bogactwa i władzy. Jego wizerunek symbolicznie przedstawia twarz Judasza na obrazie Marcosa Zapaty Ostatnia Wieczerza w archikatedrze w Cusco.
Wygląda na to, że rozumiem Inków – miłośników gór i natury. Zwłaszcza, gdy wędruję przez bujny las na wysokości około 3000 m n.p.m. Patrząc na trwające przez wieki efekty pracy Inków, które oparły się zarówno niszczycielskiej sile ludzi, jak i sił przyrody, mógłbym chyba napisać, że nie byli oni romantykami, raczej stanowili wzór do naśladowania dla pozytywistów. Rozumieli chyba dobrze m.in. potrzebę ochrony zasobów wody i zapobiegania erozji gleb.
A dzisiaj? Czy romantykami pozostają jedynie obrońcy przyrody? Dlaczego wielu podejmujących decyzje wpływające na stan przyrody i szerzej środowiska zatraca ten pozytywistyczny tok rozumowania? Negatywnych działań, których skutki są już bardzo widoczne, jest wokół nas wiele, w tym zwłaszcza wszechobecna tak zwana ,,betonoza”. Jest ona głównie w miastach, ale także bardzo rozwijająca się na wsiach. Oczywiście, wszelkie budynki i utwardzone powierzchnie ziemi (ulice, place, parkingi oraz drogi, autostrady…) oznaczają konieczność przejęcia i zagospodarowania, a przynajmniej skutecznego ale powolnego odprowadzania wód deszczowych. Natomiast problem drastycznego ograniczania naturalnej retencji wód deszczowych narasta także w związku z uszczelnianiem dróg dojazdowych, podwórek i powierzchni całych nieruchomości oraz pokrywania pochylonych powierzchni terenu – zboczy i skarp trudno przepuszczającymi wodę geotekstyliami. Także z wykorzystaniem materiałów izolacyjnych (tzw. geomembran) i nieprzepuszczających wodę folii, o wycinaniu drzew i lasów (szerzej – deforestacji) nie wspominając. Takie zmiany skutkują natychmiastowym wzrostem wezbrań w rowach melioracyjnych, czy odwadniających oraz potokach i rzekach. To tylko jeden krok do tzw. powodzi błyskawicznych i zniszczeń powodziowych. Od nich nie da się już uciec, a proces zmniejszenia się zasobów wód podziemnych jest nieunikniony. W konsekwencji musimy się zgodzić na narastający problem z zaopatrzeniem w wodę i zaspokojeniem potrzeb wodnych. Także w rolnictwie, w którym skutki są najszybciej widoczne. Jej następstwem jest ograniczenie produkcji rolnej, ale także intensyfikacja procesów erozji, zarówno wodnej jak i eolicznej (wietrznej). Najkrócej pisząc należy dążyć do jak najwyższego stopnia zatrzymania wody deszczowej, także poprzez jej retencjonowanie, w miejscu w którym opada. Jest to możliwe zarówno na terenach zurbanizowanych jak i wiejskich, z tym, że w miastach jest to możliwe w mniejszym stopniu i trudniejsze.
Blisko 500 lat po podbojach Pizarra, zapraszam do lektury reportażu przedstawiającego ciąg dalszy peruwiańskiej wyprawy (cz. II), a zatytułowanego „PERU NA SPORTOWO: Machu Picchu & rafting”, który ukazał się w 190-191 numerze „Echa Limanowskiego”. Zapraszam m.in. do odkrytego ponad 110 lat temu przez Hirama Binghama Machu Picchu, do którego prowadzi szlak Inków – Inca Trail. Na koniec udamy się na trzydniowy rafting na rzece Apurimac, której wody, poprzez Rio Urubamba, zasilają Amazonkę.
Zainteresowanym Peru polecam także opowieści Janki Dąbrowskiej z wyprawy zrealizowanej rok wcześniej na podobnej trasie, ale… w odwrotnym kierunku: cz. I i cz. II.
A jeżeli jednak niepokoi Was, zasygnalizowany na początku peruwiańskiej wyprawy problem globalnych zmian klimatycznych, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić na portal „Nauka o klimacie” lub zaproponować obejrzenie filmu katastroficznego pt. „Można panikować” z udziałem prof. dr. hab. Szymona Malinowskiego – ku przestrodze, by nasza cywilizacja nie pozostała jedynie wspomnieniem, jak przytrafiło się to imperialnym Inkom.
PS. Pora wracać do Europy. Do czasu gdy za kilka lat wyląduję znów w Ameryce Południowej, a dokładnie w Patagonii, pozostaje mi jedynie, za moim krakowskim imiennikiem, A. Mleczko, apelować do lodowców: Grey w Parku Narodowym Torres del Paine, czy też Viedma lub Perito Moreno w Parku Narodowym Los Glaciares: nie pękaj!
Warszawa, 7 stycznia 2022 r.